newsletter

Zobacz również

ROZWÓJ WIDOWNI

Zapytaj, o(d)powiemy! Opiekunowie wystaw w nowej roli

Autor: Ewelina Strawa-Kęsek / Bunkier Sztuki

W Galerii Bunkier Sztuki podjęliśmy wyzwanie zaangażowania opiekunów wystaw (potocznie nazywanych osobami pilnującymi) i włączenia ich do kreatywnych działań oraz bliskiego kontaktu z publicznością...

VARIA

Projekt Sztuka24h - sztuka dostępna przez całą dobę

Autor: Ewelina Strawa-Kęsek / Bunkier Sztuki

Sztuka24h to nie tylko stworzona i prowadzona przez Galerię Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki wirtualna baza zasobów dydaktycznych dotyczących sztuki współczesnej. To platforma swobodnej wymiany m...

INTERNET

Invisible Playground pod ostrzałem pytań

Autor: Michał Grelewski

Z Jennifer Aksu i Sebastianem Quack (Invisible Playground) - kuratorami festiwalu gier w przestrzeni publicznej PlayPublik.rozmawia Michał Grelewski.

LITERATURA CYFROWA

Czy jest w tym tekście jeszcze autor? Cyfrowe zlepki, postprodukty, kolaże.

Autor: Andrzej Pająk

Przeczytaj, jak zjawisko postprodukcji opisywane przez Nicolasa Bourriauda w kontekście sztuki nowoczesnej, odnosi się również do tekstów funkcjonującego w Internecie.

DIGITALIZACJA

Łódzkie wspiera kulturę!

Autor: RPO WŁ

Nocowaliście kiedyś na zamku w Uniejowie? A może delektowaliście się dźwiękiem organów w Filharmonii Łódzkiej? Albo oglądaliście znakomity spektakl w Teatrze Wielkim w Łodzi? Jeśli tak, to czy zast...

SOCIAL MEDIA

Po co instytucjom kultury Snapchat?

Autor: Patrycja Musiał

Snapchat stał się w ostatnim czasie niezwykle popularną aplikacją na urządzenia mobilne. Używany dotychczas do przesyłania prywatnych zdjęć i kilkusekundowych filmików, natychmiast został zaadopto...

VARIA

Ukraina państwem nowoczesnej kultury?

Autor: Anna Rumiantseva - Guides4Art

Czy Ukraina jest atrakcyjnym miejscem dla turystów, zainteresowanych zwiedzaniem zabytkowych miejsc przy zastosowaniu nowych technologii? Jak wygląda sytuacja z platformami informacyjnymi oraz apli...

APLIKACJE MOBILNE

Skąd mam wiedzieć o nowych technologiach zwiedzając muzeum?

Autor: Zuzanna Pawilkowska / Redakcja IwK

Zwiedzając polskie muzea łatwo zauważyć, że nowoczesne technologie w instytucjach kultury są coraz popularniejsze. To wielki plus. Odbiorca staje się dzięki nim bardziej zaangażowany, świadomy, mo...

INTERNET

Nowe technologie w kulturze są jedynie środkiem, a nie celem

Autor: Katarzyna Maniak

Jestem głęboko przekonana, że powinniśmy myśleć o technologiach dla instytucji kultury jako możliwych środkach do osiągnięcia istotnego z punktu widzenia instytucji (i jej misji) celu, a nie jako o...

VARIA

Crowdfunding w muzeach

Autor: Zuzanna Stańska

Crowdfunding jest formą crowdsourcingu, która polega na finansowaniu różnego rodzaju projektów przez społeczność, która jest wokół tych projektów zorganizowana. Tego typu akcje charakteryzują się d...

Przyjemność kontaktu z literaturą cyfrową

Przyjemność kontaktu z literaturą cyfrową
Autor: Piotr Marecki Data publikacji: 02.06.2015
literatura cyfrowa , Aya Karpińska , aplikacje mobilne

Obcowanie z książką jako przedmiotem samo w sobie stanowi już przyjemne doświadczenie. Chciałam, aby podobne odczucia cechowały kontakt z literaturą cyfrową - Rozmowa Piotra Mareckiego z Ayą Karpińską.

Piotr Marecki: Na początku chciałbym cię zapytać o projekt, nad którym obecnie pracujesz. Co cię do niego zainspirowało? Skąd to zainteresowanie cukrem?

Aya Karpińska: Tammy McGovern, którą znam od wielu lat, pracuje w muzeum niedaleko Buffalo, przed tą instytucją znajdują się trzy ogromne ekrany. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, pomyślałam, że może wykonam jakiś tryptyk, może jakiś projekt związany z religią, ukazujący więź między życiem publicznym a prywatnym, coś w rodzaju ołtarza publicznego. Ale potem, wiosną tego roku, poszłam obejrzeć instalację Kary Walker zaprezentowaną w nowojorskiej Fabryce Cukru Domino. To największa fabryka cukru w Stanach Zjednoczonych, już od dawna nieczynna.

Artystka pokazała tam niezwykłą pracę – ogromną kobietę wykonaną z cukru, której ułożenie ciała przywodziło na myśl posąg sfinksa. Ta instalacja poruszała bardzo trudny temat, mierzyła się z problemem niewolnictwa. Odczytanie to podkreślał dodatkowo wybór materiału – zbieranie trzciny cukrowej było wyjątkowo ciężką pracą fizyczną, wykonywaną właśnie przez niewolników. Po obejrzeniu A Subtlety zaczęłam myśleć o tym, w jaki sposób mogłabym wykorzystać cukier w swojej twórczości. Akurat tak się składa, że już od wielu, wielu lat zbieram opakowania cukru z różnych krajów. Nawet kiedyś je sfotografowałam, ale nigdy nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. I nagle, właśnie po tej wystawie, wpadłam na pomysł, żeby użyć cukru w jednym ze swoich projektów, choć jeszcze nie wiem dokładnie jak. Dopiero zaczynają mi przychodzić do głowy pierwsze mgliste koncepcje: może rozsypię ten cukier i wykorzystam to w jakiś prostych animacjach? Sama nie wiem, ale na pewno chcę, aby ten projekt pozostał lekki. Zbyt często w moich pracach poruszam poważne, ciemne, ponure tematy. Ten taki nie będzie. Choć nie mam jeszcze całkiem skrystalizowanego pomysłu, jestem zdecydowana co do formy – to będzie wideopoemat. Wiem już też, że prezentacji projektu podczas wystawy mają towarzyszyć elementy łączące się w jakiś sposób ze środowiskiem naturalnym, na przykład związane z temperaturą czy cyklem księżyca. Mają one wskazywać i kojarzyć się z autorem danej pracy. Jako że mogłam wybrać, co to ma być, zdecydowałam się na pyłki kwiatowe. Pomyślałam, że skoro pszczoły wytwarzają miód, to jest to pewne skojarzenie ze słodkością, cukrem. Ale to tylko taki początkowy koncept.

P.M.: Jesteś artystką, która bardzo dużo pracuje z tekstem. Jak się czujesz, kiedy ktoś nazywa cię pisarką? Czy to odpowiednie określenie?

A.K.: Tak. Myślę o sobie przede wszystkim jako o pisarce albo o poetce. Wszystko, co tworzę, ma jakiś związek albo z tekstem, albo z głosem. Nawet kiedy komponowałam muzykę, na moją pracę składało się głównie nagrywanie różnych dźwięków, odgłosów, recytacji poezji. Wizualność nie jest moją mocną stroną, nie jestem w tym aspekcie sztuki zbyt dobra. Po prostu wolę język. Czasami określam siebie jako pisarkę, która zajmuje się tworzeniem w mediach cyfrowych, czy inaczej: tworzeniem literatury cyfrowej. Wydaje mi się jednak, że ostatecznie takie definiowanie siebie ma niewielkie znaczenie, coraz mniejsze w zasadzie. Wszyscy piszą – piszą swoje posty na Twitterze, notatki na Facebooku, więc te nazwy, których się używa, pozostają w rzeczywistości bardzo umowne.

P.M: To określenie siebie jako pisarki jest niezwykle ciekawe. Jesteś przecież artystką, która nigdy chyba nie użyła formy książki w swojej twórczości. Nigdy nie chciałaś stworzyć jakiegoś projektu w zamkniętej okładkami formie?

A.K.: Owszem, zastanawiam się nad tym. Myślę jednak, że zaistnienie na tym polu, w świecie drukowanej literatury – nie tylko tu, w Stanach Zjednoczonych, lecz w ogóle na świecie – jest niezwykle trudne. Książka to wciąż forma w jakimś stopniu elitarna i dlatego też sądzę, że trzeba mieć wieloletnie doświadczenie, dorobek, by zwrócić się w jej stronę. To jest jednak wciąż „coś”, wielkie osiągnięcie. Twórczość cyfrowa jest znacznie prostsza w tym sensie, że jest przystępniejsza i dla artystów, i dla odbiorców, pozwala też na dotarcie do szerokiej publiczności w krótkim czasie. Na przykład kiedy w 2008 roku stworzyłam projekt Shadows never sleep i umieściłam go w App Store, to w ciągu sześciu tygodniu zobaczyło go siedemdziesiąt tysięcy osób. Czy wszystkim się to spodobało? Z całą pewnością nie, pewnie nawet aż ponad połowa użytkowników wyraziłaby na temat tej powieści negatywne zdanie. Ale nadal – siedemdziesiąt tysięcy to ogromna liczba odbiorców. Warto tu dodać, że była to jedna z pierwszych aplikacji tego typu w App Store. I stąd też ten projekt wydał mi się taki ciekawy.

Przede wszystkim jednak pracuję jako kreatorka aplikacji interaktywnych, to moje główne zajęcie. Tworzę strony internetowe dla wielkich międzynarodowych koncernów, Samsunga, Nike, Targetu i tak dalej. Może nie jest to zajęcia aż tak ciekawe pod względem artystycznym, ale tu też liczy się dla mnie przede wszystkim szeroki zasięg, docieranie do odbiorcy, do klienta. Odnoszę przy tym wrażenie, że w medium cyfrowym można więcej i szybciej eksperymentować niż w medium książki. Powstawanie książki to często długotrwały proces, a ostatecznie, kiedy już się ją wyda, nie można w niej już nic zmienić, albo też bardzo trudno jest to zrobić.

P.M.: Twoja opinia o elitarności świata książki drukowanej, o pewnych barierach utrudniających dołączenie do niego, zaciekawiła mnie. Zdaje mi się bowiem, że jest dokładnie odwrotnie, zwłaszcza na tle innych pól działalności artystycznej. Patrząc z polskiej perspektywy, aby zaistnieć na przykład jako reżyser, trzeba mieć ukończone odpowiednie studia, dyplom, zaś w przypadku pisarza wystarczy kartka i długopis. Wkroczenie jako artysta w świat mediów elektronicznych wcale nie wydaje się takie proste – trzeba posiadać konkretną wiedzę techniczną. Jak to jest w twoim przypadku? Czy jako pisarka tworząca w mediach cyfrowych ukończyłaś jakieś kursy, szkolenia?

A.K.: Początkowo studiowałam na University at Buffalo psychologię i nauki kognitywne, ale pewnego dnia, z ciekawości, poszłam na zajęcia o hipertekstach. Podczas tych zajęć Mary Flanagan zaprezentowała swoje dzieło w systemie kodowania VRML. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam! Zachwyciło mnie to do tego stopnia, że zmieniłam kierunek studiów. Moja praca dyplomowa stanowi świadectwo obu tych ścieżek zainteresowań: jest połączeniem nauk kognitywnych oraz sztuki cyfrowej. Na jedną połowę ukończonych przeze mnie kursów składają się bowiem przedmioty ścisłe, na drugą te związane z aktywnością artystyczną w przestrzeni cyfrowej. Można więc uznać, że swoją wiedzę o tworzeniu w mediach cyfrowych zdobyłam podczas studiów.

P.M.: Kiedy ukończyłaś studia?

A.K.: To było pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku.

P.M.: To niesamowite, że już wtedy można było uczęszczać na zajęcia z mediów cyfrowych.

A.K.: Tak, to prawda. Jednak mnie świat mediów cyfrowych zafascynował już wiele lat wcześniej. Całe swoje życie, odkąd pamiętam, odkąd miałam pięć, sześć lat, grałam w różne gry wideo.

P.M.: Miałaś jakiś ulubiony typ gier?

A.K.: O, tak! Najbardziej lubiłam gry typu RPG, Final fantasy, takie, w których było troszeczkę fabuły, trochę jakieś historii. Ale wracając do rzeczy – po czteroletnich studiach licencjackich, przyjechałam tu, do Nowego Jorku, aby studiować Interactive Telecommunications Program (ITP) na New York University. To były dwuletnie kursy magisterskie. Dotyczyły one tego, w jaki sposób można wykorzystywać najnowsze technologie, nowe media we współczesnym społeczeństwie. Niby dokładnie te same zagadnienia poruszane są na kierunkach stricte artystycznych, ale tutaj w zajęciach uczestniczyli przedstawiciele rozmaitych zawodów, lekarze, architekci, pisarze, graficy. Wszyscy razem zastanawialiśmy się nad tym, co zrobić z najnowszą technologią i jak ją najlepiej wykorzystać. W ramach tych rozważań powstawały jednak głównie aplikacje związane ze sztuką, rzadko kiedy tworzone inne projekty.

Wcześniej, jeszcze w Buffalo, uczęszczałam na kurs projektowania interaktywnego, podczas którego uczyłam się między innymi o tym, jak kierować użytkownikiem w przestrzeni cyfrowej. To mnie wtedy najbardziej fascynowało i w tym dostrzegałam podobieństwo do pisania. Pisarz czy poeta prowadzi czytelnika, snuje dla niego opowieść, w zbliżony sposób projektant interaktywny kieruje w swoich aplikacjach doświadczeniem użytkownika.

P.M.: W przypadku tworzenia sztuki w przestrzeni cyfrowej mówi się o dwóch aspektach tego rodzaju aktywności. Z jednej strony wspomina się właśnie o konieczności poznania technicznej strony mediów cyfrowych, z drugiej o warsztacie literackim. Czy masz jakieś kursy też w tym zakresie?

A.K.: Długo nie miałam ukończonego żadnego tego rodzaju kursu. Po studiach podjęłam pracę w agencji zajmującej się tworzeniem aplikacji interaktywnych. Pracowałam tam przez trzy lata, od 2003 do 2006 roku. I mimo że była to agencja reklamowa, co wiązało się z ogromem ciekawej i twórczej pracy, to odczuwałam pewien głód wiedzy akademickiej. Ostatecznie jednak byłam wtedy zbyt zapracowana, aby podjąć naukę. Dopiero później wróciłam znów na studia, na Brown University. Mają tam program Literary Arts, a jednym z kursów jest właśnie Electronic writing. Studiowałam tam w latach 2006–2008.

P.M.: Przeglądając twoją stronę internetową , zwróciłem uwagę na zamieszczone tam sylabusy. Prowadziłaś także zajęcia na Brown University?

A.K.: Tak, żeby móc za darmo uczęszczać na zajęcia, trzeba było nauczać przez rok.

P.M.: To chyba był czas, w którym w pełni poświęciłaś się badaniu literatury cyfrowej?

A.K.: W istocie. Wreszcie mogłam skoncentrować się na jednej rzeczy. Nie miałam rodziny, nie musiałam pracować, bo kursy, na które uczęszczałam, były za darmo. To był niesamowity okres. Wreszcie mogłam skupić się na swojej pracy.

P.M.: Widziałem, że na swoje zajęcia zapraszałaś wielu znanych twórców, na przykład Johna Cayleya…

A.K.: Tak, dokładnie. Teraz on na stałe pracuje na Brown University, prowadzi kurs Advanced Electronic Writing.

P.M.: Co ciekawe i warte podkreślenia, czas, który spędziłaś na uczelni, był jednocześnie okresem przemian w literaturze nowomedialnej. Wielu teoretyków twierdzi, by przywołać tu choćby podejście N. Katherine Hayles, które na pewno jest ci znane, że istnieją dwie generacje literatury cyfrowej. Tę pierwszą stanowią utwory powstałe jeszcze przed narodzinami sieci WWW, a więc dzieł dużych rozmiarów – lekturze, dajmy na to, Patchwork girl Shelley Jackson czy popołudnia. pewnej historii Michaela Joyce’a, trzeba poświęcić kilka dobrych godzin – wydawanych tradycyjnie, jeszcze na CD, i dystrybuowanych przez księgarnie. Później, jak wiesz i czego zapewne byłaś świadkiem, wyłoniła się druga generacja literatury cyfrowej, nastąpiło to już w momencie, kiedy pojawiła się sieć WWW, w której artyści zaczęli publikować swoje utwory, dużo krótsze, bardziej rozmaite, przy czym ogłaszali te teksty samodzielnie, pomijając dotychczasowych pośredników, wydawców czy dystrybutorów. Zastanawia mnie, jak to wyglądało z twojej perspektywy, znajdowałaś się przecież wtedy w centrum tych wydarzeń, zajmowałaś się literaturą cyfrową profesjonalnie i obserwowałaś narodziny jej nowej generacji. Co ciebie wtedy inspirowało?

A.K.: Kiedy pracowałam w agencji reklamowej, poświęcałam wiele czasu badaniu najnowszych trendów, podglądaniu tego, co ludzie czytają, jakiej muzyki słuchają, jakich aplikacji używają, ogólnie, czym się interesują, co jest modne. Były to jeszcze lata, kiedy istniało stosunkowo niewiele blogów i można było znaleźć w internecie naprawdę ciekawe strony tego typu, w tym też te odnoszące się do najnowszych zjawisk. Sporą część swojego czasu poświęciłam takim właśnie poszukiwaniom, znajdowaniu różnych aplikacji do nowych mediów. To były działania dalekie od pola literatury, zupełnie niezwiązane z tą aktywnością twórczą. Dopiero później zaczęłam podobnie patrzeć na literaturę, zastanawiać się, co ludzie robią, myślą, czują… Owo przeszukiwanie rozmaitych przestrzeni w celu znalezienia interesujących zjawisk zaczęłam wiązać z pisarstwem. Literatura funkcjonuje bowiem, według mnie, w różnych formach, nie tylko istnieje w wersji cyfrowej, wydawanej przykładowo przez Electronic Literature Organization (ELO), ale także odnaleźć ją można w filmach, a nawet w reklamach. W tych formach nieraz spotyka się fascynujące wykorzystanie materii tekstu. Wspomnieć tu warto choćby twórczość Saula Bassa, który czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu wykonywał niesamowite projekty związane z tekstem, na przykład do filmu Północ, północny zachód Alfreda Hitchcocka. Przychodzą mi też na myśl w tym kontekście czołówki filmów Rudolpha Valentino. To są niesamowite zastosowania tekstu, które naprawdę mnie wtedy inspirowały. Dlatego też w swojej twórczości postanowiłam przyjąć bardzo szeroką perspektywę odnośnie do funkcjonowania literatury w różnych przestrzeniach. Zastanawiałam się po prostu, kto ma coś ciekawego do przekazania za pomocą tekstu, bez względu na formę, w jakiej to czyni. Czerpałam inspirację od rozmaitych osób, w tym również od kolegów i koleżanek, którzy mieli podobne zainteresowania i podsuwali mi ciekawe pomysły, ciekawe linki. Chociaż w szerszym gronie, pośród innych pisarzy na Brown University, byłam postrzegana jako ta dziwaczka, która używała komputera, a oni nie. To było dość zamknięte środowisko.

P.M.: Ten czas, o którym wspominasz, to były lata przełomowe. Życie wskutek wielu przemian technologicznych zaczęło pędzić, co znalazło swoje odbicie w aktywności literackiej. Utwory stały się efemeryczne, krótkie…

A.K.: O tak! Ludzie po prostu nie mieli już tyle czasu ani cierpliwości, aby czytać długie teksty.

P.M.: Właśnie! Zaczęły wówczas powstawać niewielkich rozmiarów aplikacje. Pojawiały się one spontanicznie i nie były nawet wydawane w tradycyjnym sensie tego słowa. Stanowiły przeciwieństwo hipertekstów, które – jak wiesz – nadal kojarzone są z formą książkową. Nawet Mark Bernstein, kiedy z nim rozmawiałem, powiedział, iż hiperteksty nie nadają się do lektury szybkiej, odbywającej się między wejściem a wyjściem z metra. Stwierdził, że trzeba się na nich skupić, tak jak na tradycyjnej książce drukowanej. W tamtych latach, jak już sama zauważyłaś, zmieniło się podejście do czytania, w czym tkwi źródło wysypu owych króciutkich tekstów, docierających do odbiorcy bezpośrednio po opublikowaniu, bez pośredników, takich jak wydawcy, agenci literaccy, krytycy, zaś sam utwór literacki zaczął być postrzegany w kategoriach zwartej formy, która powinna móc przemieszczać się wraz z odbiorcą i której lektura mogłaby się zamknąć w ciągu przejazdu jednego przystanku metrem. Ciekawi mnie, ponieważ stanowiłaś wówczas część środowiska twórczego i naukowego, jak twoim zdaniem postrzegano te przemiany.

A.K.: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż dla mnie był to głównie okres, kiedy poświęciłam się życiu rodzinnemu. Odsunęłam się wówczas od pracy artystycznej i środowisk akademickich.

P.M.: Wróćmy do twojej twórczości. Jako artystka jesteś najbardziej rozpoznawalna w roli projektantki aplikacji na urządzenia mobilne – skąd wynikło zainteresowanie tą formą?

A.K.: Jeszcze podczas studiów na New York University uczęszczałam na kurs Physical Computing, któremu poświęcano wówczas bardzo dużo uwagi. Program zajęć obejmował naukę o wykorzystywaniu komputerów do interakcji ze światem, używaniu takich minikomputerów z sensorami poza komputerem – trzeba pamiętać, że wtedy laptopy nie były jeszcze zbyt popularne – co znajdowało zastosowanie na przykład w zabawkach czy innych urządzeniach, niekoniecznie myszkach czy klawiaturach. Myślę, że te zajęcia mnie ukierunkowały. Sprawiły, że zaczęłam zastanawiać się, jakie interfejsy mogą być wykorzystane do czytania literatury. Dzięki nim zrozumiałam też, że literatura nie musi się zamykać w formie książki, a lektura danego dzieła nie musi wiązać się z przewracaniem kartek. Zapytałam samą siebie: czym w ogóle jest czytanie? jak je zdefiniować? czy czytanie może być połączone z chodzeniem, ze słuchaniem? Obecnie audiotours czy audiobooki, a także aplikacje używające geolokalizacji są niezwykle popularne, natomiast wtedy jeszcze nie istniały. W kontekście tych rozważań pomyślałam o wykorzystaniu w swojej twórczości telefonu komórkowego. Tak się złożyło, że akurat w tym czasie zgubiłam komórkę, swoją nokię, i niestety musiałam kupić sobie iPhone’a. Mimo początkowej niechęci niezmiernie mi się to urządzenie spodobało i od razu wiedziałam, że chciałabym w jakiś sposób wykorzystać jego potencjał. Długo zastanawiam się, co zrobić, aż w końcu zdecydowałam się stworzyć projekt dla dzieci. Muszę tu dodać, że literatura dziecięca mnie fascynuje, nigdy nie przestałam czytać tego rodzaju książek, także dlatego, że postrzegam tę twórczość jako obszar najciekawszych eksperymentów, tak formalnych, jak i literackich. W tego typu książkach zawsze bardzo ważny pozostaje wymiar czysto wizualny. Dzieci nie wiedzą jeszcze, czym jest literatura, i te książki stanowią dla nich wprowadzenie do nowego świata, stąd też obecne tam elementy ruchome, gry i zabawy. W związku z tym stwierdziłam, że najlepszymi odbiorcami mojego projektu będą właśnie najmłodsi czytelnicy. Mimo że różne osoby próbowały od mnie od tego odwieźć, argumentując, że nikt nie da dziecku iPhone’a, bo jest zbyt drogie urządzenie. A jednak w ciągu paru lat pojawiło się mnóstwo aplikacji dla najmłodszych.

Warto również podkreślić, że komputer jest z reguły przeznaczony dla jednej osoby, w jednym miejscu, a tym, co mamy w komórce, można się bardzo łatwo dzielić, „O! Popatrz, co ja tu mam!”. Dużo moich utworów nie zostało zaprezentowanych w taki sposób, czyli skierowanych do szerokiego grona odbiorców w dogodnym dla nich momencie; jedynie kilka ukazało się na internecie jako wideo. Większość moich prac miała formę spektaklu, w którym występowałam, a przecież jestem tylko jedną osobą i nie jestem w stanie setki razy dziennie wystawiać przedstawienia dla widzów. Tak więc to, że odbiorca ma możliwość zapoznać się z danym projektem zawsze wtedy, kiedy ma na to ochotę, wydaje mi się bardzo dobrą metodą prezentowania twórczości artystycznej, zwłaszcza że może też pokazać daną pracę komuś innemu, że dana praca nie jest dostępna wyłącznie dla jednej osoby.

P.M.: Wspomniałaś najpierw o rozmaitych interfejsach, a później o różnych sposobach czytania, co skojarzyło mi się z pewnymi przyzwyczajeniami lekturowymi odbiorców. Niektóre osoby przyznają, że wybierają tradycyjną formę książki, bo lubią samą czynność przewracania kartek czy ślinienia palców. Kiedy pokazywałem im twój utwór, początkowo twierdzili, że ich to nie interesuje, bo niemożliwe jest wykonanie wszystkich tych czynności, ale jednak w Shadows never sleep ruch palców – ich przesuwanie się po ekranie, rozciąganie nimi pewnych elementów, dotykanie tekstu – odgrywa ogromną rolę, co czyni też twój projekt bardzo osobistym…

A.K.: Tak jest w istocie. W ten utwór trzeba wejść.

Shadows never sleep

P.M.: W kontekście opinii wielu czytelników podkreślających, że kontakt z drukowaną książką ma charakter intymny, zaś poznawanie literatury poprzez najnowsze technologie zawsze pozostanie bezosobowe, chciałem cię zapytać, czy ta personalizacja, to poznawanie tekstu poprzez dotyk, było zabiegiem całkowicie zamierzonym.

A.K.: Oczywiście. Trzeba jednak pamiętać, że zestaw zastosowanych gestów musiał być bardzo prosty, także z tego względu, że iPhone rozpoznaje tylko określone ruchy palców. Wprawdzie można by było wprowadzić na przykład reakcje aplikacji na potrząśnięcie telefonem albo na dmuchnięcie na ekran, ale byłoby to zbyt dalekie od form obcowania z tradycyjną książką. Tak więc wykorzystane w utworze gesty stanowią pewien kompromis. Najważniejsze z nich to przybliżanie i oddalanie widoku, zastosowany również został zabieg ukrytego tekstu, który odsłania się przez czytelnikiem w miarę przesuwania po nim palcami. Jako projektantka aplikacji interaktywnych czy też projektantka tego typu gier zawsze szukam rozwiązań najprostszych, najlepiej oddających zachowanie użytkownika. W przypadku Shadows never sleep było to właśnie przybliżanie i oddalanie tekstu. Niestety zabieg ten umożliwiał wprowadzenie jedynie trzech poziomów utworu, potem jego struktura pod względem formalnym stałaby się zbyt skomplikowana, jeden razy trzy razy dziewięć razy osiemdziesiąt jeden… Nie wiem, czy potrafiłabym taką aplikację napisać.

P.M.: Czy twój utwór od strony czysto technicznej to praca kolaboratywna, czy też twoja znajomość technologii pozwoliła ci stworzyć aplikację całkiem samej?

A.K.: Przede wszystkim aby napisać taką aplikację, trzeba posiadać odpowiednią licencję, a ja jej nie mam. Nawet kilkakrotnie próbowałam ją zdobyć, co jest darmowe, ale ostatecznie okazało się to dla mnie zbyt trudne, nie jestem za dobra w programowaniu. Kiedy myślałam o napisaniu Shadows never sleep , jeszcze studiowałam, to był marzec, a uczelnię kończyłam dopiero w maju, miałam więc czas, aby poszukać kogoś, kto zgodziłby mi się pomóc. Znalazłam taką osobę, freelancera. Zwróciłam się do niego mniej więcej tymi słowami: „Słuchaj, jestem studentką, mam tylko pięćset dolarów, pomóż mi”. I on, ze swojego dobrego serca, zgodził się ze mną współpracować. Aby ułatwić mu napisanie oprogramowania, przygotowałam specjalną makietę objaśniającą, który element i jak ma się łączyć z kolejnym. Na tej podstawie stworzył dla mnie aplikację, oczywiście wyłącznie od strony czysto technicznej – ogólna koncepcja, pomysły na interakcje oraz rozwiązania graficzne to wynik tylko mojej pracy twórczej. Choć w przypadku grafiki, co pragnę zaznaczyć, nie jest to jednak całkiem moje dzieło: wykorzystałam w swoim projekcie, jako że zupełnie nie potrafię rysować, a chciałam, aby utwór miał również aspekt wizualny, zdjęcia, do których zapozowała mi koleżanka.

P.M.: Kiedy twój projekt został opublikowany, okazał się niewiarygodnym sukcesem…

A.K.: Nadal mam tylko dwie gwiazdki na pięć w iTunes! [śmiech]

P .M.: Ano tak, faktycznie. [śmiech] Jednak w przypadku utworu literackiego, jak sama na pewno dobrze wiesz, siedemdziesiąt tysięcy pobrań w tak krótkim czasie to niesamowity sukces. Zresztą pojawiło się wówczas mnóstwo entuzjastycznych recenzji Shadows never sleep , i to w najważniejszych mediach. Czytałem wiele z nich, znalazłem także kilka na twojej stronie internetowej…

A.K. : O, tam wybrałam te najlepsze!

P.M.: A przecież, co trzeba podkreślić, w tamtym okresie oczekiwania związane z aplikacjami na urządzenia mobilne były ogromne, zgodzisz się ze mną, prawda?

A.K.: W rzeczy samej. Trzeba również dodać, że nie istniały wówczas jeszcze żadne aplikacje związane z literaturą. Mój projekt należy więc uznać za pionierski. Podobnie było w 2001 roku w Buffalo, kiedy uczestniczyłam w pierwszym festiwalu e-poezji – wszyscy prezentowali swoje hiperteksty, a ja, całkiem nieznana, zjawiłam się z poematem w trzech wymiarach i odniosłam ogromny sukces! Wiele razy po prostu miałam ogromne szczęście, że to akurat moje projekty okazywały się pionierskie.

P.M.: Opowiesz trochę więcej o swojej prezentacji na festiwalu E-poetry 2001?

A.K.: Myślę, że wszystkich zaskoczyło wówczas głównie moje podejście do literatury cyfrowej, które – jak sądzę – wynika w pewnej mierze z tego, że lubię występować na scenie, lubię, kiedy wszystkie elementy tworzą spójną całość. A zauważ, że w tamtym czasie – choć chyba nadal tak jest – nie traktowano literatury cyfrowej w ten sposób: trzeba było włączyć komputer, znaleźć na dysku odpowiedni plik, uruchomić oprogramowanie i dopiero wtedy można było zacząć lekturę. Dla mnie stanowiło to przejaw braku szacunku wobec twórczości cyfrowej. Kiedy bowiem bierze się do ręki drukowaną książkę, od razu widać, że została ona pomyślana jako całość, jako treść połączona z formą – ktoś zaprojektował okładkę, ktoś strony tytułowe, ktoś wybrał odpowiednią czcionkę i tak dalej. Stąd też obcowanie z książką jako przedmiotem samo w sobie stanowi już przyjemne doświadczenie. Chciałam, aby podobne odczucia cechowały kontakt z literaturą cyfrową, i było to wtedy świeże podejście, także dla krytyków. Trzeba jednak dodać, że samo środowisko profesjonalistów zajmujących się e-poezją było stosunkowo nieliczne, tworzyło je może dziesięć, piętnaście osób. Zdaje się, że fizyczność literatury cyfrowej nie stanowiła wtedy jeszcze przedmiotu ich rozważań, dla mnie zaś ten aspekt od zawsze był bardzo ważny.

P.M.: Jaką pracę tam zaprezentowałaś?

A.K.: Ek-stasis .

P.M.: Dlaczego nie pochwaliłaś się nią na swojej stronie internetowej?

A.K.: Och, nie zamieściłam na swojej stronie wielu utworów.

P.M.: Dlaczego?

A.K.: Nie mam odpowiedniej dokumentacji, wiele moich projektów powstało w VRML i po prostu nie mam obecnie możliwości opublikować ich na stronie.

P.M.: A czy w takim razie mogłabyś opisać Ek-stasis ?

A.K.: Projekt ten można określić jako przeniesienie słowa do przestrzeni trójwymiarowej, jako zobrazowanie rozważań o tym, czy może istnieć tekst nie dwu-, ale właśnie trójwymiarowy. Chciałam spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy dwie frazy, które połączone zostają w przestrzeni w niespotykany dotąd sposób, należy odczytać zupełnie inaczej, niż kiedy po prostu znajdują się obok siebie, tak jak w książce.

P.M.: Jako artystka należysz do środowiska profesjonalnie zajmującego się literaturą, czy zauważyłaś może, aby to środowisko zwróciło szczególną uwagę na pojawienie się nowych przestrzeni dla literatury, mam tu na myśli zjawisko powstawania aplikacji na urządzenia mobilne, szeroko komentowane w mediach masowych?

A.K.: Tak, choć zainteresowanie działalnością w tym polu uwidoczniło się dopiero w przeciągu ostatnich pięciu lat. Przede wszystkim spojrzały wtedy w stronę literatury cyfrowej wielkie wydawnictwa, takie jak amerykańskie The Penguin Books, które niedawno opublikowało pierwsze książki interaktywne. Jednak może dopiero na przestrzeni ostatnich trzech lat zaczęły być wydawane nieco dłuższe utwory w formie aplikacji na urządzenia mobilne, w stylu na przykład powieści epistolarnych, jeden z tego typu tekstów znalazłam w App Store około dwóch lat temu. Muszę jeszcze dodać, że wiele w podejściu do literatury cyfrowej zmieniło pojawienie się iPada, jest on znacznie bliższy formatowi książki niż iPhone.

P.M.: Chciałbym jeszcze wrócić do sukcesu twojego projektu Shadows never sleep i dowiedzieć się, jak wyglądał sam proces wydania utworu, jego dystrybucji oraz działań promocyjnych. Czy udostępnienie go w App Store to jedyny sposób jego rozpowszechniania?

A.K.: Tak. Co ważne, Shadows never sleep można pobrać z App Store za darmo. Myślę, że gdyby za mój projekt trzeba było zapłacić, nawet jednego dolara, to nigdy nie stałby się on tak popularny.

P.M.: A co z promocją utworu? W jaki sposób go reklamować?

A.K.: Na początku rozesłałam e-maile do wszystkich swoim znajomych, w sumie wysłałam chyba około stu pięćdziesięciu wiadomości. Zgłosiłam się też do kilku blogerów, informując ich, że wykonałam ciekawy projekt i że warto na niego zerknąć, zapoznać się z nim. Trzeba pamiętać, iż to wszystko działo się już dobrych parę lat temu, a wtedy autorzy blogów jeszcze nie otrzymywali zbyt wielu interesujących propozycji, mieli czas i ochotę. Jeśli ogólnie miałabym określić swoją strategię promocyjną, powiedziałabym, że starałam się reklamować swój projekt głównie poprzez e-maile i oczywiście zawsze zaznaczałam, że dostęp do Shadows never sleep jest całkowicie darmowy. Naprawdę sądzę, iż gdybym zażyczyła sobie dolara albo dwa za pobranie aplikacji, nieporównywalnie mniej osób dowiedziałoby się o moim projekcie, poznało go. Chociaż obecnie bardzo chciałabym to sprawdzić, dlatego jeśli stworzę następną aplikację literacką, a raczej będzie to już utwór nieco dłuższy, ustalę jakąś opłatę za jej pobranie, zapewne dolara.

P.M.: Niejednokrotnie zarzuca się autorom literatury cyfrowej fetyszyzację technologii, to znaczy mówi się, że często aspekt formy staje się ważniejszy od samej zawartości, od literatury, która zaczyna pełnić funkcje podrzędne wobec konieczności dostosowania jej do nowinek technologicznych. A jak jest w twoim przypadku – czy dopasowywałaś treść Shadows never sleep do wymagań stawianych przez technologię?

A.K.: Ogólnie ujmując, mam w swoim dorobku wiele utworów, które powstały, ponieważ pomyślałam sobie, że chcę stworzyć projekt dostosowany do konkretnej technologii. Wydaje mi się ponadto, iż moje prace często charakteryzują się ciekawszymi rozwiązaniami interaktywnymi niż tekstem jako takim. Ale akurat w tym przypadku, i może w paru innych, to, co pisałam, oraz to, jak rozwijałam interaktywność projektu, było ze sobą ściśle powiązane. A jeśli tworzenie interaktywności utworu ma wpływ na tekst i tekst ma wpływ na projektowanie rozwiązań interaktywnych, to efekt końcowy pracy jest znacznie lepszy, utwór jest po prostu dużo spójniejszy. Jako inny przykład mogę przywołać projekt open.ended , przy którego tworzeniu współpracowałam z Danielem C. Howe’em. Wykonaliśmy dwa przezroczyste sześciany, jeden poruszał się wewnątrz drugiego, a na obu umieszczone były krótkie frazy. Ruch kostek sprawiał, że tekst łączył się w coraz to nowych konstelacjach. W tym przypadku technologia odgrywała olbrzymią rolę, była siłą projektu, choć też zmieniliśmy kilka rzeczy, aby dopasować ten wymiar utworu do tekstu. Tak jak już mówiłam – najlepsze utwory powstają w wyniku wzajemnego dostosowywania się do siebie obu aspektów danego projektu, technologicznego i literackiego.

P.M.: Zawsze jednak jeden z tych wymiarów jest pierwotny, wyjściowy. Co było impulsem do stworzenia Shadows never sleep – chęć opowiedzenia historii czy chęć napisania aplikacji na iPhone’a?

A.K. : U źródeł tego projektu tkwi moje pragnienie zmierzenia się z nową technologią. Chciałam zaprojektować aplikację literacką, która wykorzystywałaby dotyk w trakcie lektury, gdyż on nierozerwalnie kojarzy mi się z czytaniem, z przewracaniem stron, z tradycyjną formą książki. Tak więc najpierw pomyślałam o technologii, o aplikacji na iPhone’a, potem dopiero przyszedł pomysł na tekst, chociaż samym tematem cieni interesowałam się dużo wcześniej. Jeszcze podczas studiów, kiedy uczęszczałam na zajęcia z nauk kognitywnych, dowiedziałam się, że małe dzieci często nie rozumieją, czym są cienie, mają problem z ich postrzeganiem, choć kwestia ta dotyczy również osób dorosłych. Widoczne jest to na przykład w sztuce – na przestrzeni setek lat, do renesansu włącznie, artyści nie potrafili sobie poradzić z realistycznym przedstawieniem cieni na obrazach. Fascynowało mnie to, jak trudno w sztuce ukazać grę światła i cienia. Wydało mi się więc ciekawym pomysłem spróbować zmierzyć się z tym właśnie tematem w całkiem nowym środowisku, przenieść go do nowej technologii.

P.M.: Oprócz tworzenia projektów należących niewątpliwie do pola sztuki, w których spełniasz się jako artystka, również zawodowo zajmujesz się przygotowywaniem rozmaitych aplikacji. Współpracujesz z ogromnymi koncernami, co oznacza też, że twoje realizacje mają szeroki zasięg, trafiają do milionów ludzi. Czy w tego rodzaju pracach starasz się zawrzeć jakiś pierwiastek artystyczny, przemycić nieco swojej poezji, trochę siebie?

A.K.: Nie, na ogół to się nie udaje.

P.M.: Ciekawi mnie to, ponieważ jeden z polskich artystów, Oskar Dawicki, pracował, podobnie jak ty, przez dwa lata w agencji reklamowej, przygotowując w tym czasie kampanie promocyjne dla wielu liczących się na polskim rynku firm. Projektował katalogi, prospekty, reklamy i tak dalej. Przez cały ten okres, nie mówiąc o tym nikomu, umieszczał na tych pracach swoją twarz, maleńką, gołym okiem zupełnie niewidoczną. Następnie, w 2002 roku, zorganizował wystawę zatytułowaną Projekt reklamowy , na której zaprezentował stworzone przez siebie plakaty i inne druki ulotne, wydobywszy wpierw swoją twarz z tła za pomocą obrysu i powiększenia. Przypomina się jedna z tych prac – konserwa ze szprotami, pośród mnóstwa małych rybek malutka twarz artysty. A czy ty w tych gigantycznych kampaniach reklamowych, przy których pracujesz, zawierasz taką miniaturową Ayę Karpińską?

A.K.: Nie, absolutnie nie. Chociaż to może też wynika z tego, że współpracuję przy tych projektach z kilkoma, czasem kilkunastoma innymi osobami. Wolę więc taki indywidualny ślad, taki osobisty podpis pozostawić dla prac, które wykonuję sama. Zresztą chyba po prostu nie jestem jeszcze wystarczająco artystycznie dojrzała, aby odważyć się na podobny krok.

P.M.: W naszej rozmowie bardzo często padają słowa „interakcja” oraz „interaktywność”, które zdają się oddawać istotę twojej twórczości, stwierdziłbym nawet, że określają one rdzeń twojej sztuki. Jednym z ekspertów w tej dziedzinie, w dziedzinie fikcji interaktywnej, jest Nick Montfort, chociaż – jak pewnie zauważyłaś – jego ostatnie utwory rezygnują zupełnie z interaktywności, o czym zresztą napisał artykuł, również zamieszczony w najnowszym numerze „Ha!artu”. W tekście tym stwierdza, że w wysoce skomputeryzowanych pracach odchodzi się powoli od interaktywności. Jak jest twoje zdanie na ten temat? Czy na przestrzeni lat zmieniło się twoje podejście do interaktywności?

A.K.: O, to bardzo dobre pytanie. Sądzę, że tak. Interaktywność jest czasem bardzo fałszywa i w kontekście zastosowania jej w aplikacjach literackich trzeba raczej mówić o widzu, a nie o czytelniku, ponieważ tekst już istnieje, pozostaje niezmienny, przynajmniej tak sytuacja wygląda w przypadku większości moich utworów. Jest to zatem bardziej forma kontroli nad doświadczeniem czytelnika. W 2010 roku, skoro nie mogłam pojechać na konferencję w Banff, w Kanadzie, zdecydowałam się przesłać tam projekt, który nie będzie interaktywny. Stworzyłam wideopoemat Overheard . Praca nad nim niezmiernie mi się podobała. Podobnie jak praca z moim nowym utworem w cukrze. To bardzo odświeżające doświadczenie. Nie ma też kompletnie nic wspólnego z interaktywnością. Chciałabym zacząć więcej działać właśnie w tym polu, także dlatego, że jeśli moje projekty nie łączą się ściśle z technologią, to nie muszę polegać na kimś, kto napisze dla mnie odpowiednie oprogramowanie. Co nie znaczy, że chcę poświęcić się pisaniu „zwykłej” literatury. Na przykład ostatnio zainteresowałam się wykorzystaniem w swoich pracach crowdsourcingu. W jednym z najnowszych projektów wymyśliłam i opracowałam grafikę dla znaków drogowych, na których następnie umieściłam swoją poezję. Potem pytałam się różnych osób, co sądzą na temat mojej pracy. W rezultacie powstał utwór muzyczny. Tego rodzaju działania naprawdę mnie interesują jako pole aktywności twórczej. Przyjmują one jednak bardziej formę biernego uczestnictwa odbiorców w projekcie – wykorzystuję tekst obcego autorstwa, znalezione słowa odbiorców funkcjonują obok moich – niż oferowania im interaktywności. Z drugiej strony można też stwierdzić, iż użycie przeze mnie tekstów odbiorców stanowi pewną formę interaktywności, tyle że interakcja odbywa się bez ich wiedzy. Przykładowo w 2007 roku wykonaliśmy wspólnie z Danielem C. Howe’em pracę No time machine . Daniel opracował algorytm, który wyszukał w internecie frazy „nie mam czasu…”, „nie mam czasu na…”, „nie mam czasu o…”, „chciałbym mieć więcej czasu na…”. Otrzymaliśmy około sześćdziesięciu tysięcy wyników. Wybrałam z nich konkretne rezultaty, takie, które następnie można było dowolnie łączyć i w ten sposób tworzyć poezję. Tak więc autorzy wykorzystanych przez nas tekstów, znalezionych gdzieś na blogach czy forach, całkowicie nieświadomie odegrali istotną rolę w naszym projekcie.

Ogólnie ujmując, chciałabym w kolejnych swoich pracach poświęcić również nieco więcej uwagi wspomnianym już znalezionym tekstom, zjawiskom z obszarom kultury didżejskiej oraz poezji dźwiękowej.

P.M.: Mówisz perfekcyjnie po polsku, ale tworzysz w języku angielskim, dlatego ciekawi mnie, który ze swoich projektów uważasz za interesujący do przełożenia na inny język. A może jest jakiś, który według ciebie stanowi wyzwania dla tłumacza?

A.K.: Na pewno nie chciałabym oddawać do przekładu projektów wymagających przedstawiania, a jedynie utwory w pełni samodzielne, niezależne od obecności artysty. Gdybym miała zaproponować konkretną pracę, zdecydowałabym się na utwór lala z 2007 roku. Ale to też dlatego, że po prostu bardzo go lubię.

P.M.: Kwestia ta zajmuje mnie także z tego powodu, że – jak zapewne wiesz – literatura cyfrowa zmieniła podejście do tłumaczenia. Przekładowi nie podlegał już bowiem wyłącznie sam tekst, powierzchnia utworu, a więc to, co widoczne, tłumaczenie musiało objąć również, a może nawet przede wszystkim kod. Który z twoich projektów jest pod tym względem największym wyzwaniem? open.ended ?

A.K.: Zdecydowanie open.ended . Trudność stanowi tu głównie przełożenie kodu ściśle połączonego z warstwą literacką projektu. Trzeba bowiem opisać w innym języku układ poruszających się sześcianów, które przemieszczając się względem siebie, generują nowe zestawienia tekstu. Chociaż praca ta została już przetłumaczona na język francuski, tak więc jest to zadanie możliwe do wykonania. Myślę, że oprócz tych dwóch utworów, które od razu przyszły mi do głowy, można by się zastanowić przynajmniej jeszcze nad kilkoma innymi.

P.M.: Z pewnością. Na razie jednak z niecierpliwością czekamy na polskie tłumaczenie Shadows never sleep , które ukaże się niebawem.

A.K. : O tak!

0.0
INNOWACYJNA GOSPODARKA - NARODOWA STRATEGIA SPÓJNOŚCI, UNIA EUROPEJSKA - EUROPEJSKI FUNDUSZ ROZWOJU REGIONALNEGO

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka na lata 2007-2013

dotacje na innowacje